Młodsi czytelnicy mojego bloga znają Marcina Gortata przede wszystkim z jego występów w amerykańskiej lidze koszykarskiej NBA. Jest jak do tej pory jedynym Polakiem, który tam zaistniał i do tego całkiem nieźle sobie radzi, zdobywając kolejne punkty dla drużyny Washington Wizards. Starsi czytelnicy bloga wiedzą, że Marcin smykałkę do sportu odziedziczył po swoim ojcu Januszu, który jako pięściarz wagi półciężkiej, dwukrotnie zdobywał medale na Igrzyskach Olimpijskich. Marcin, z dumą nosi na lewej piersi tatuaż z podobizną ojca.
Ja, naszego koszykarza, oprócz świetnej gry, cenię za to, że nie odciął się od swojej polskości. W ramach Polskiej Nocy Dziedzictwa, którą zorganizował w waszyngtońskiej hali sportowej, przypominał o zasługach polskich kombatantów, a zgromadzonym, czas umilał występ polskich cheerleaderek, które swoimi umiejętnościami, nie ustępują koleżankom zza oceanu.
Podczas jednego z pobytów w kraju, przekazał warszawskiemu Muzeum Sportu i Turystyki parę butów, w których rozgrywał mecze na amerykańskim parkiecie. Obuwie udekorował swoim podpisem.
Marcin ujął mnie również tym, że poprzez swoją fundację objął opieką najmłodszych adeptów kosza. On i jego ludzie organizują zgrupowania, podczas których zapoznają dzieci z tajnikami tej dyscypliny. Robi to z zaangażowaniem i nie odpuszcza ani maluchom ani sobie, co mogą Państwo zobaczyć w fotoreportażu zamieszczonym w mojej galerii na Facebooku.
Jest to akcja niezwykle potrzebna, gdyż fotografując przez wiele lat koszykarzy, zaobserwowałem, że w naszych drużynach klubowych coraz mniej w podstawowych składach wychodzi Polaków. Są drużyny, w składach których, nie dopatrzysz się ani jednego, co później przekłada się na poziom naszej reprezentacji.
I choć samym Marcinem szczytów nie zdobędziemy, to być może z jego pasji, narodzi się rzesza następców, czego sobie i Państwu życzę z całego serca.