Sezon sportów zimowych i halowych dobiegł końca. W powietrzu czuć wiosnę, a ja z ciekawością oczekuję wieści, czym nasi herosi zaskoczą nas latem, sprawiając nam kolejny raz w tym roku niesamowitą frajdę, porównywalną do tej, jaką w zimowe wieczory dawali nam skoczkowie narciarscy.
Już w pierwszy weekend marca, nasi narciarscy szybownicy sięgnęli po drużynowy tytuł Mistrzów Świata, wygrywając w Lahti. Miejscowość dla nas nie bez znaczenia, bo to tam, w 1938 roku, Stanisław Marusarz został wicemistrzem świata w skokach indywidualnych.
Ale powróćmy do teraźniejszości. Popisy Piotra Żyły i Kamila Stocha w Konkursie
Czterech Skoczni, medal Żyły na Mistrzostwach Świata oraz drugie miejsce
Stocha w rywalizacji o miano najlepszego skoczka sezonu 2016/2017 to osiągnięcia, za które należą się niskie ukłony naszym zawodnikom. Wisienką na torcie było zdobycie po raz pierwszy w historii Kryształowej Kuli za osiągnięcia drużynowe w całym sezonie. Chłopcy przyzwyczaili nas do tego, że ciągle wygrywają i aby w takiej formie dotrwali aż do przyszłorocznych zimowych Igrzysk.
Natomiast miłym zaskoczeniem okazał się start lekkoatletów na halowych Mistrzostwach Europy w Belgradzie. Z takim workiem medali, z takiej rangi zawodów, nie wracali od dawna. Nastała euforia, zaczęto krzyczeć o nowym wunderteamie. Z tą radością, jednak jeszcze bym się wstrzymał do letnich Mistrzostw Świata w Londynie. Pamiętajmy, że do składu dojdzie wtedy fantastyczna Anita Włodarczyk, niezawodna na takich imprezach młociarka; dyskobol Piotr Małachowski i "przedłużona" sprinterka Joanna Jóźwik.
Ale wróćmy jeszcze do tego co wydarzyło się w Belgradzie. Przez wiele lat mówiono, że halowe Mistrzostwa Europy to impreza mało znacząca, a żadna z wielkich gwiazd poważnie jej nie tratuje. Tegoroczna impreza dała temu kłam. Z drobnymi wyjątkami, na stracie zameldowali się wszyscy najlepsi, a bywało tak, że rywalizowali ze sobą niedawna juniorka z uznaną gwiazdą, która mogłaby być jej rodzicielką.
Lubię oglądać zmagania lekkoatletów walczących o medale, gdzie nie liczy się wynik, tylko zajęte miejsce. Jak na dłoni widać inteligencję i cwaniactwo sportowe, "zagrywki pokerowe" bardzo podnoszące atrakcyjność i atmosferę zawodów. W przeciwieństwie do coraz nudniejszych i przewidywalnych, preparowanych wyników na zawodach Diamentowej Ligii, imprezy rangi mistrzowskiej są pełne niespodzianek. Oglądając zmagania naszych sportowców w Belgradzie, przecierałem oczy ze zdumienia, a duma tak mnie rozpierała, że nie mogłem wstać z obszernego fotela.
Największe wrażenie zrobili na mnie młodzian Konrad Bukowiecki, odpychający od siebie kulę na niebotyczną odległość 21,97 m., oraz zawodnik o fryzurze niemowlaka i dziecięcym usposobieniu, który pomimo sprzeczności losu, targany kontuzjami, po mistrzowsku rozegrał konkurs skoków wzwyż, wspinając się na najwyższy stopień podium. Zdjęcie Sylwestra Bednarka zamieszczam poniżej.
Wyrazy uznania należą się także pięknej i mądrej Annie Jagaciak-Michalskiej, która dwukrotnie w eliminacjach i finale trójskoku, przekroczyła granicę 14 metrów, bijąc przy tym własny rekord i ocierając się o krajowy oraz obdarzonemu świetnymi warunkami fizycznymi, młodemu skoczkowi w dal Tomaszowi Jaszczukowi, stabilizującemu się na granicy ośmiu metrów. Stamtąd już niedaleko do dziewięciu metrów, czego jemu i sobie serdecznie życzę.
A za najlepszy duet sprawozdawców lekkoatletycznych, uważam ten, tworzony przez Artura Partykę i Marka Plawgo.