poniedziałek, 6 lutego 2017

Zima zła

     Odzwyczailiśmy się od srogich zim, które w ostatnich latach nie trwają, a raczej nas zaskakują. Najczęściej robią to w piątkowy wieczór, płatając figla służbom porządkowym. Atak zimy trwa do środy, a zalegającego śniegu nikt nie sprząta bo szkoda pieniędzy. W końcu sam się rozpuści.
     Najsurowsza zima jaką pamiętam była w 1979 roku. W galerii na Facebooku, prezentuję fotografie wykonane w centrum Warszawy. Dolegliwa była nie tyle obfitość śniegu, co czas jego zalegania. Po tygodniu przypominał sterty czarnego węgla. A że cała gospodarka w tamtym okresie opierała się na cynie, "na cynie społecznym", to z pobliskich biur wyciągano urzędników do odśnieżania ulic. 
     I ja odczułem skutki tej zimy na własnej skórze, a najsurowiej podczas powrotu z Zakopanego z "Memoriału Czecha i Marusarzówny" w skokach narciarskich. Razem z kolegą fotografem, zaopatrzyliśmy się w bilety na nocny pociąg do Warszawy. Na wszelki wypadek kupiliśmy miejscówki w wagonie sypialnym drugiej klasy. Przedział dzieliliśmy z gościem, grzecznie mówiąc, dość korpulentnym, zaopatrzonym w obszerną siatkę z prowiantem na drogę. My, wychodząc z założenia, że w nocy się śpi, a nie je, nie zaopatrzyliśmy się w wałówkę. I to był nasz błąd. Gdy tylko pociąg ruszył, nasz współlokator zaczął pochłaniać zawartość torby. Robił to tak głośno, że nie mogliśmy zasnąć, a do tego mlaskał tak apetycznie, że w końcu zaczęła nam lecieć ślinka.
     W tym momencie nastąpił kolejny atak zimy, a obfitość opadów śniegu uniemożliwiła nam dalszą podróż. Utknęliśmy w szczerym polu, gdzieś między Radomiem a Czachówkiem, a nasz sąsiad pochłaniał kolejne dobra konsumpcyjne. Marzyliśmy, żeby zaproponował nam chociaż jedną kanapkę na pół. Mój kolega, jako stary harcerz, zasugerował byśmy do czasu nadejścia ratunku opatulili się w koc i leżeli w bezruchu, nie tracąc cennych kalorii. Około południa rozeszła się wiadomość, że mieszkańcy pobliskich domów przyszykowali dla nieszczęsnych podróżnych gorącą strawę, na którą serdecznie zapraszają. Jakie było nasze zdziwienie, gdy zobaczyliśmy naszego współlokatora próbującego dostać się bez kolejki, po posiłek. Gorący kapuśniaczek nigdy nie smakował nam tak dobrze. Podróż z Krakowa do Warszawy, która zazwyczaj trwała kilka godzin, tym razem zajęła nam trzydzieści sześć.

                                                          www.fotofidus.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz