Na Legii linię boiska przez lata wyznaczał przemiły Gienio "Alpaga". To przezwisko przylgnęło do niego ponieważ podobnie jak ja był abstynentem. Z tego powodu szybko się polubiliśmy. Pieczołowicie znaczył białe linie na zielonej murawie, ale bywały sytuacje, że w przeddzień meczu spadł obfity śnieg, którego nie dało się usunąć, a do rozgrywki musiało dojść. Wtedy Gienio czynił swoją powinność znacząc czarne linie na białej powierzchni. Zawodnikom grało się miło, upadki były bezbolesne, a interwencje bramkarzy efektowne. Gorzej było, gdy w czasie zawodów zaskoczyła Nas zawierucha śnieżna. Kibice niewiele widzieli, zawodnicy na boisku nie rozpoznawali się, ale za to zdjęcia były wyborne. Obecnie, gdy płyty są podgrzewane, mają zainstalowane zraszacze wodne, a boisko kryte jest dachem, jedynym utrudnieniem przy robieniu zdjęć pozostaje deszcz.
Zapoczątkowałem cykl "Osobistej Historii Fotografii", aby poprzez Swoje wspomnienia, zaprezentować jak długą drogę przeszła fotografia, aby znaleźć się w obecnym miejscu. Jak każda dziedzina i ta na pewno będzie się jeszcze dalej rozwijać, a niezmienne jedynie pozostanie to, że palec spustu migawki jest przedłużeniem głowy. Nie zamierzam też pisać, że "za moich czasów" ponieważ bez względu na warunki liczy się efekt. Gdyby Michał Anioł żył, nikt by się go nie pytał czy Dawida wyrzeźbił dłutem z węglikiem spiekanym czy dłutem przemysłowym, zakładając, że boski Leonardo wymyśliłby takie narzędzia. Ważne, że stworzył dzieło, które zachwyca po dziś dzień. Ja w pokorze prezentuję to co udało mi się uwiecznić na kliszach, nie oceniając przy tym innych i im nie zazdroszcząc.
Cykl chciałbym zakończyć krótką historią o tym, jak pierwszy raz fotografowałem jednego z najwybitniejszych zawodników Euro 2016. W 2007 roku, kolega redakcyjny z "Życia Warszawy" Krzysztof Srogosz, zaprosił mnie na mecz piłkarski klubu "Znicz" Pruszków. Lubiłem jeździć do tego miasteczka, ponieważ przez lata robiłem tam zdjęcia słynnym koszykarzom. Obok hali znajdowało się niepozorne boisko piłkarskie. Koszykarze grali, a trybun wzdłuż boiska przybywało, aż w końcu zasłoniły murawę. I na taki obiekt zaprosił mnie pan redaktor. Mecz jak mecz, chłopcy biegali w jedną lub w drugą stronę, bramki padały, było wesoło. W przerwie przybiega do mnie Krzysiek i prosi bym zwrócił uwagę na zawodnika z numerem "9", ponieważ ten w przyszłości może zostać gwiazdą światowego formatu. Ofuknąłem go, odrzucając sugestię, że zawodnik ze "Znicza" Pruszków może zajść tak wysoko. Na wszelki wypadek zrobiłem serię zdjęć, a po meczu sprawdziłem na liście startowej nazwisko. Był to Robert Lewandowski. Nie będę opisywać jak dalej potoczyła się jego kariera, bo wszyscy to wiemy.
Przed ostatnim meczem eliminacyjnym do Mistrzostw Europy we Francji, w biurze prasowym spotkałem Krzyśka. Przeprosiłem go serdecznie, że byłem człowiekiem małej wiary i zaprosiłem na kawę dziennikarską. Mecz z Irlandią wygraliśmy, osiągając jednocześnie historyczny awans do turnieju głównego, przez który, w chwili gdy piszę te słowa, idziemy jak burza. I chociaż spełniły się moje przewidywania, że Robert będzie tak mocno kryty przez zawodników przeciwnych drużyn, że będzie mieć problem ze strzeleniem gola, to nie umniejsza jego zasług w reprezentacji i ukazuje jak ogromny ciężar spoczywa na Nim w roli kapitana.
Jak zawsze po więcej ilustracji do artykułu zapraszam do mojej galerii na Facebook'u.