Sport dzieci i młodzieży to odwieczny problem w szkołach. Jak zorganizować lekcję wychowania fizycznego, gdy jeden nauczyciel ma pod opieką kilkudziesięcioosobową grupkę radosnych dzieciaków? Najczęściej kończy się na tym, że w zajęciach czynny udział bierze nieliczna grupka zdrowych, a reszta "obłożnie chorych" ze zwolnieniami lekarskimi siedzi podpierając ściany. Albo organizuje się tzw. zajęcia na macie, czyli macie piłkę i grajcie. Piłki na szczęście mogą być małe i duże, miękkie lub twarde, okrągłe albo owalne. Tą ostatnią grają zawodnicy rugby i to właśnie ten sport, w formie przystosowanej dla dzieci, chciałem Państwu przybliżyć.
Sekretarzem Generalnym Polskiego Związku Rugby jest mój kolega redakcyjny Robert Małolepszy. To on tworzy na stadionie niepowtarzalny klimat w czasie meczów międzypaństwowych z udziałem naszych zawodników. Potrafi nawet przekrzyczeć wielotysięczny tłum kibiców, objaśniając jednocześnie zawiłości tej męskiej gry dla gentlemanów. W ubiegłym roku, Robert zaprosił mnie na imprezę, która miała pokazać mi inne oblicze tej pozornie brutalnej gry, w której urazowość jest znacznie mniejsza niż w piłce nożnej, a złośliwe faule są bezwzględnie karane przez sędziego.
W ramach rozgrywających się na jesieni zawodów Rugby World Cup 2015, których gospodarzem była Anglia, każdy kraj miał prawo zorganizować na terenie swojego państwa Turniej Mini-Rugby. Polski Związek Rugby podjął się tego zadania i na Stadionie Narodowym w Warszawie przeprowadził ogólnopolskie zawody. Dzieciaki zostały poprzebierane w stroje reprezentacyjne różnych państw, co im miało ułatwić orientację na boisku, a widzom rozróżnienie graczy. I tak na przykład, gdy na murawę wychodziła Nowa Zelandia i Anglia to wiadomo było, że uczniowie Szkoły Podstawowej nr 3 im. Bohaterów z ulicy Sezamkowej, mają za swoich rywali Szkołę Podstawową nr 6 im. Ireny Szewińskiej, z Pułtuska.
Zasady są proste. Każdy z zawodników do bioder ma przyczepioną taśmę na rzepy. Gracza można wyeliminować z akcji, odrywając mu szarfę z bioder i unosząc ją wysoko do góry. Punkty zdobywa się po przyłożeniu piłki za linię końcową boiska. Nie ma bramek, kopnięć, czy "młynów". W grze biorą udział jednocześnie mali i duzi, szczupli i wręcz przeciwnie, chłopcy i dziewczęta. Jest tylko jeden warunek: na boisku w każdej z drużyn muszą grać co najmniej dwie dziewczynki. Zabawa jest przednia, często dochodzi do wymiany graczy na boisku, a dziewczynki nie raz dają sobie radę lepiej niż chłopcy. Całość tworzy spektakl przyjemny dla zawodników i obserwatorów.
I tu kieruję apel do obecnego Ministra Sportu. Niech choć raz wybierze się Pan na takie wydarzenie. Tam zobaczy Pan sens uprawiania sportu, waleczność, inteligencję, ogólną sprawność, radość zwycięstwa, godne zniesienie porażki. Proszę spojrzeć okiem wyczynowca i uwzględnić w waszych planach taką formę sportu-zabawy.
W mojej galerii na Facebooku zamieszczam fotoreportaż z tej imprezy, z nadzieją, że i w tym roku zostanie ona powtórzona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz