Na obozie kadry narodowej przed Igrzyskami Olimpijskimi w Meksyku w 1968 roku, udział polskich dziesięcioboistów w tym wydarzeniu sportowym nie był jeszcze brany pod uwagę. Nasi zawodnicy mieli się znaleźć w czołówce dopiero za cztery lata, a Ryszard Katus miał przywieźć z Monachium medal. Mimo, że nikt z Nas nie planował wyjazdu na Igrzyska, szlifowaliśmy na obozach formę, a w wolnym czasie przychodziły Nam do do głowy różne oryginalne pomysły.
Pewnego razu wieloboista Jerzy Detko, późniejszy lider Detko Band Orchestra, założył się z Nami, że przez jedną minutę wysiedzi gołym tyłkiem na wyznaczonym przez Nas mrowisku. Stawką zakładu były soki pomarańczowe w puszkach, wielki rarytas, którym częstowano po obiedzie zawodników. Jurek przymierzał się długo do tego zadania, ale w końcu usiadł i wytrzymał. Po upływie czasu zerwał się na równe nogi i popędził w stronę ośrodka, a mrówki za Nim. Zakład wygrał, a Nam przez tydzień na widok soków leciała ślinka.
Innym razem, wracając po treningu do magazynu z naręczem oszczepów, a w dłoniach trzymając kulę, widzę przekraczających bramę ośrodka Hitlerowców, prowadzących więźnia. Byli bez broni, więc pomyślałem, że mam przewagę ponieważ trzymam oszczepy. Upuściłem kulę, chwytam w dłoń dzidy, gotowy by rozpocząć trzecią wojnę światową. Biorę ich na cel, gdy jeden krzyczy i to na dodatek po polsku: "Leszek zrób Nam zdjęcie, robimy za statystów przy "Czterech Pancernych"." Raptem uzmysłowiłem sobie, że ten stojący przy bramie czołg, wcale nie strzeże ośrodka, tylko my pilnujemy by "Rudego 102" nikt nie spieniężył na złom. Przystojnych Niemców grali Detko, Chruściel i Banaszek. Podejrzliwie całemu zamieszaniu przyglądał się średniodystansowiec Henryk Szordykowski, który był gotów stoczyć z najeźdźcą bój na gołe pięści.
Wreszcie nadszedł dzień w którym i mi coś odbiło. Postanowiłem pędząc po bieżni na rowerku składaku, pobić rekord świata na 400 m. Żeby było szybciej, rozpocząłem na starcie setki. Pędzę aż gwiżdże w uszach, biorę wiraż, siła odśrodkowa wyrzuca mnie na zewnętrzne tory, ale nie zwalniam. W połowie łuku ryję twarzą, rękoma, nogami na bieżni żużlowej wymieszanej ze szkliwem hutniczym. Resztki trasy jeszcze przez kilka lat wydłubywałem z ciała. Najgorsze było to, że za tydzień zaplanowany był mecz z Włochami, w którym miałem startować. Trener spojrzał mi w oczy, opatrzył i nic nie powiedział. Była to najgorsza kara. Głupich nie sieją, sami się rodzą. I bądź tu autorytetem dla dzieci.
Po pozostałe ilustracje do tekstu, zapraszam do mojej galerii na Facebook'u.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń