poniedziałek, 4 lipca 2016

The Rolling Stones

     O członkach The Rolling Stones zrobiło się ostatnio dosyć głośno. Charlie Watts, który niedawno skończył 75 lat, osiwiał na wieść o śmierci ulubionych koni jego małżonki. Natomiast gitarzysta Ronnie Wood, mężczyzna powiedzmy w podeszłym wieku lub jak kto woli w sile wieku, został ojcem bliźniaczek. Pozostaje tylko pogratulować, parafrazując przy tym tytuł słynnego opowiadania Ernesta Hemingway'a: stary człowiek, a może.
     The Rolling Stones, to obok The Beatles, The Kinks, The Animals, The Hollies czy Beach Boys, jeden z moich ulubionych zespołów lat 60-tych,  Miałem nawet przyjemność oglądać na żywo ich koncert w warszawskiej Sali Kongresowej. A było to tak. Lekkoatleta Andrzej Badeński (biegał na dystansie 400 m), postanowił się ustatkować i poprosił mnie, abym uwiecznił ten moment na kliszy fotograficznej. Z przyjemnością się zgodziłem ponieważ koledze klubowemu się nie odmawia (obaj byliśmy zawodnikami Legii). W prezencie ślubnym podarowałem parze młodej album ozdobiony rysunkami świetnego grafika Mirosława Pokory. Najwyraźniej przypadł im do gustu ponieważ Andrzej odwdzięczył mi się biletem na największe wydarzenie muzyczne okresu PRL.
       Przed Salą Kongresową zgromadziła się duża ilość milicjantów, którzy też chyba byli fanami grupy. Mieli przygotowaną kolumnę armatek wodnych do schłodzenia tłumu, gdyby w trakcie koncertu emocje zaczęły sięgać zenitu. The Rolling Stones wystąpili w pierwszym składzie z multiinstrumentalistą Brian'em Jones'em. Gdy rozsunięto kurtynę, wyskoczył Mick Jagger i bez przerwy, przez pełne dwie godziny szalał na scenie. Miałem miejsce w piątym rzędzie, jednak nie siedziałem tylko fotografowałem kręcąc się pod sceną. Jedno z moich zdjęć zostało później wykorzystane na okładce świetnego albumu, wspominającego tamten koncert. 
     Ronnie Wood dołączył do zespołu po odejściu Mick'a Taylor'a, który wcześniej zajął miejsce zmarłego Brian'a Jones'a. Taylor niespecjalnie pasował do wizerunku grupy ponieważ był za zdolny i za ładny. Jego następca, ściągnięty z grupy The Faces, nadawał się natomiast idealnie. Nie dosyć, że oblicze miał odpowiednie, zachowanie pasujące, to do tego nieźle szarpał struny, a w wolnym czasie malował obrazy olejne na płótnie.
     Stonesi przyjeżdżali do Polski jeszcze kilkakrotnie. Jednak nie wybrałem się już na żaden z kolejnych koncertów, aby nie zatrzeć niesamowitych i niezapomnianych wrażeń z ich pierwszego występu nad Wisłą. Wiele lat później spotkałem u mojej przyjaciółki, jednego z wiceprezydentów Warszawy, Ryszarda Miklińskiego. Tego dnia wybierał się na koncert The Rolling Stones, który miał się odbyć na Bemowie. Wymieniliśmy ze znawstwem kilka uwag o grupie, po czym spytałem Ryszarda, czy zajmie miejsce w loży VIP-ów by móc podziwiać muzyków z bliska. Spojrzał na mnie jak na ignoranta oświadczając, że pędzi do domu przebrać się w skórzana kurtkę z ćwiekami i rusza w tłum. Dobra muzyka ponoć najlepiej smakuje właśnie tam. To się nazywa dusza prawdziwego rock'n'roll'owca. Jak widać bez względu na wiek czy funkcję, jaką pełnimy, pozostajemy dużymi dziećmi. Tak trzymać!
     Poniżej prezentuję wspomniane w tekście zdjęcie wykorzystane przy produkcji albumu oraz fotografię przedstawiającą Andrzeja Badeńskiego, dzięki któremu mogłem zespół usłyszeć na żywo.   


                                                          www.fotofidus.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz