poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Warszawski Memoriał Kamili Skolimowskiej

     Na początku mojej pracy w "Sportowcu", wysłano mnie na AWF abym przygotował materiał o obiecującym juniorze o znamienitym nazwisku - Skolimowski, trenowanym przez mistrza Waldemara Baszanowskiego. Na następny dzień po sesji zdjęciowej, w redakcji pojawiła się przemiła pani. Okazało się, że pracuje po sąsiedzku i bardzo prosiłaby o kilka zdjęć jej niuniusia, którego podobno fotografowałem poprzedniego dnia. Odparłem, że nie fotografowałem wczoraj żadnego niuniusia, a jedynie ciężarowca, chłopa na schwał, kandydata na mistrza wagi ciężkiej - Roberta Skolimowskiego. Odpowiedziała, że to właśnie o niego chodzi, bo on na zawsze pozostanie dla niej niuniusiem. Ta sympatyczna pani okazała się być matką ciężarowca. Podarowałem jej kilka fotek, za które serdecznie podziękowała.
     Kariera Roberta rozwijała się prawidłowo, zdobywał medale na prestiżowych imprezach. Za żonę pojął świetną dyskobolkę, która urodą i figurą bardziej przypominała modelkę niż stereotypową zawodniczkę rzucającą dyskiem. Po jakimś czasie urodziło im się dwoje wspaniałych dzieci: Kamila i Robert. Dziewczynka krzepę odziedziczyła po tacie. Próbowała swoich sił w podnoszeniu ciężarów, ale jednak najbardziej spodobała jej się nowo wprowadzona konkurencja dla kobiet - rzut młotem. Jej trenerem został były młociarz Zbigniew Pałyszko, pod którego opieką zdobywała pierwsze tytuły i biła rekordy.
     W pewnym momencie przeszła pod skrzydła Czesława Cybulskiego, obecnie trenującego Pawła Fajdka. Gdy zdobywała złoty medal na Igrzyskach w Sydney w 2000 roku, miała dopiero siedemnaście lat i była najmłodszą mistrzynią w historii tej konkurencji, zarówno wśród kobiet jak i mężczyzn. Przepowiadano jej, że będzie pierwszą kobietą, która rzuci młotem powyżej osiemdziesięciu metrów. Na początku 2009 roku skontaktowałem się z nią telefonicznie, gdyż chciałem umówić się na fotografowanie. Odpowiedziała, że jest w tej chwili na obozie w Portugalii,  ale po powrocie mam zagwarantowane spotkanie. Powrót był nieoczekiwany i smutny. To był szok.
     Następczynią Kamili została jej przyjaciółka Anita Włodarczyk. Rodzice Kamili podarowali jej rękawicę w której ciskała ich córka. Jak widać prezent przynosi szczęście, gdyż Anita została niedoścignioną liderką, co potwierdza swoją formą prezentowaną na najważniejszych imprezach lekkoatletycznych. Fundacja Kamili Skolimowskiej, wspierająca znajdujących się w potrzebie sportowców wyczynowych, co roku organizuje Memoriał jej imienia. Zawody cieszą się ogromną popularnością, co potwierdza branie w nich udziału przez gwiazdy światowego formatu. 
     Po przeczytaniu tekstu, domyślili się już pewnie Państwo, że zdjęcie które posłużyło do jego zilustrowania przedstawia Roberta Skolimowskiego. Tajemnicza kobieta to była gimnastyczka i Miss-Foto '85, a obecnie malarka, modelka i aktorka Ewa Jesionowska, która pod pseudonimem Eva Halina Rich, pojawia się w serialu "Żony Hollywoodu". Ewkę fotografowałem z gwiazdami polskiego sportu. Wyszedł z tego fajny cykl, do którego wrócę jak odnajdę wszystkie zdjęcia sprzed trzydziestu jeden lat. A tymczasem zapraszam do mojej galerii na Facebooku, gdzie przygotowałem fotoreportaż z tegorocznego Memoriału Kamili Skolimowskiej. 

                                                           www.fotofidus.pl

piątek, 26 sierpnia 2016

Tenis stołowy w remizie

     Okres żniw oznacza zbieranie plonów całorocznej pracy. Starszyzna w polu, a co w tym czasie porabiają dzieci? Same organizują sobie zajęcia. A gdzie to robią? Oczywiście w miejscu najmniej do tego przeznaczonym, ale ulubionym przez mieszkańców, czyli na drodze zwanej duktem bitym. 
     Pomysłowość dzieciaków nie zna granic, choć nie zawsze bywa bezpiecznie. Czasami zastanawiam się co jest bardziej ryzykowne, kręcenie się w pobliżu maszyn rolniczych czy zabawa na wiejskiej drodze? Na szczęście w tym przypadku obyło się bez ofiar. 
     Ale nie tylko dzieci potrafiły w ciekawy sposób zorganizować sobie czas. Młodzieży również nie brakowało pomysłów. Gdy wiosną 1988 roku odwiedzałem wieś Hucisko, jako fotoreporter, nie mogłem sobie odmówić przyjemności zobaczenia tamtejszej sekcji tenisa stołowego. Rozgrywki odbywały się w miejscowej remizie strażackiej, która poza byciem salą treningową, spełniała również funkcję sali weselnej, parkietu dla sobotnich potańcówek, biblioteki oraz placówki, gdzie organizowano wiece polityczne. 
     W jakich warunkach ćwiczyli młodzi adepci tenisa stołowego, dowiedzą się Państwo z fotoreportażu przedstawionego na Facebooku. Dobrobyt w pełnej krasie. Po jakimś czasie dowiedziałem się, że remizę pewnej nocy rozebrano ponieważ budowniczowie nie byli w stanie wskazać pochodzenia materiałów budowlanych. I jak tu krzewić ducha sportu w narodzie? 

                                                          www.fotofidus.pl

środa, 24 sierpnia 2016

Mleczna droga

     Lato roku 1988 spędzaliśmy z Wiktorem koło Zamościa we wsi Lasowe, znajdującej się na obrzeżach Parku Roztoczańskiego. Była to dla nas pełna sielanka. Na polu pasły się krówki, psy szczekały, pszczoły żądliły.
     Gościli nas Małgosia i Paweł Słomczyńscy. Zaprzyjaźnieni z miejscowymi poznali ich zwyczaje, odwiedzali mieszkańców sąsiednich wiosek. Jednak beztroskie życie to tylko pozory. Oprócz doglądania gospodarstwa, moi przyjaciele codziennie rano wystawiali bańki z mlekiem, które następnie odbierał mleczarz i transportem konnym dostarczał do pobliskiej mleczarni w Malewszczyźnie. Zaciekawiło mnie to, więc postanowiłem sprawdzić, co kryje się na końcu tego łańcuszka.
     Gdy wstałem około godziny czwartej nad ranem, mgła unosiła się jeszcze nad wioską. Widok były baśniowy. Wóz transportowy pojawił się o wyznaczonym czasie. Wspólnie z wozakiem, odwiedzając kolejne gospodarstwa zbieraliśmy przygotowane pojemniki z mlekiem, które swoją podróż zakończyły w zlewni. Co dalej działo się ze zgromadzonym produktem mogliśmy oglądać niemal w każdym "Dzienniku Telewizyjnym", gdzie pokazywano lejące się mleko i surówkę. Ilustrującą ten tekst fotografię, wykonałem już w Warszawie, podczas wizyty w pobliskim sklepie. Młodszym czytelnikom, którzy mogą tak dobrze nie pamiętać tamtych czasów, przypomnę że srebrny kapsel na butelce z mlekiem, oznaczał, że produkt ma niską zawartość tłuszczu. Niestety szklana forma opakowania, nie przetrzymała próby czasu, podobnie jak nieliczne sztuki nie przetrzymały okresu transportu. Drogę, jaką przebywał produkt od producenta (krowy) do stolicy, przedstawiam w fotoreportażu zamieszczonym w mojej galerii na Facebooku.
     Wtedy ośmioletni Wiktor, zapamiętał pobyt w Lasowych dużo mniej przyjemnie. Najpierw pszczoła wleciała mu do ucha, a potem wspinając się na drzewa z innymi dzieciakami, spadł i rozciął sobie rękę pod pachą. Pewnie dlatego, już później nie gościliśmy zbyt często w tamtych okolicach.
                                                           www.fotofidus.pl  

piątek, 19 sierpnia 2016

Igrzyska Olimpijskie w Rio de Janeiro - część 2

     Bracia Zielińscy i Nandrolon to gorące słowa w polskiej ekipie. Osobiście, nazwisko Zieliński kojarzy mi się z innym ciężarowcem sprzed lat, partnerem Waldemara Baszanowskiego - Marianem Zielińskim. Ten trzykrotny medalista olimpijski, gdy podchodził do boju wyglądał jak grecki bożek, harmonijnie zbudowany, wyrzeźbiony każdy mięsień. Prywatnie był niezwykle skromnym człowiekiem, którego osiągnięciom sportowym mógłbym poświęcić oddzielny artykuł. Przypomnę, że chociażby jako pierwszy Polak w historii Igrzysk, zdobył medal w podnoszeniu ciężarów. U braci Zielińskich zdziwiło mnie ich głupie tłumaczenie się, a przecież są to inteligentni chłopcy.
     O Anicie Włodarczyk nie będę się rozpisywał ponieważ zrobią to za mnie inni. Napiszę tylko, że ma wesołe oczy i jest w wywiadach z dziennikarzami "refleksiasta". O rzucie młotem pierwszy raz usłyszałem w czasie Igrzysk w Melbourne w 1956 roku. Tam konkurs wygrał Amerykanin Harold Connolly, który w kolejnych latach stał się jednym z najbardziej utytułowanych zawodników tej dyscypliny. 
     Rzut młotem działa na wyobraźnię. Rzut jak rzut, ale ten młot. Postanowiliśmy więc z moim bratem Jurkiem, włączyć tą konkurencję do zawodów podwórkowych. Pierwszą dyscypliną we wspomnianych zawodach był skok wzwyż, w którym zamiast poprzeczki używaliśmy drut kolczasty. Skakaliśmy stylem naturalnym, czyli gospodarskim, przypominającym styl nożycowy. Zapamiętałem te wyczyny na długie lata z powodu trzydziestocentymetrowej szramy na wewnętrznej części uda. 
     Drugą dyscypliną był właśnie rzut młotem, do którego z powodu braku odpowiedniej wagi młotka, użyliśmy przywiązanej do sznurka siekiery. "Obiektem sportowym" na którym trenowaliśmy rzuty było podwórko szkolne. Zakręciłem, obróciłem się kilka razy, "młot" poleciał gdzie chciał, a w tym przypadku w kierunku szkoły, której pilnował dozorca czyli stróż. Nasz młot-siekiera wylądował nad głową funkcjonariusza państwowego, który następnie udał się na policję z krzykiem, że to zamach na pracownika na służbie. Mamę wezwano na posterunek, gdzie dowiedziała się, że przy pomocy siekiery chcieliśmy obalić ustrój socjalistyczny. Długo musiała przekonywać, że jej synowie z socjalizmem nie mają nic wspólnego, ale w końcu jej uwierzono i wypuszczono nas. Mam świadomość, że nie każdy sukces przyczynia się do popularności danej dyscypliny lub konkurencji, ale na wszelki wypadek po wygranej Anity Włodarczyk rzucam hasło: młot sportowy w każdym domu, a szyby pancerne w oknach.
     Wracając do zawodów podwórkowych, to szermierkę też zapamiętałem i odczułem na własnej skórze. Za broń posłużył nam drut aluminiowy, a z osłony twarzy zrezygnowaliśmy ponieważ w kuchni znaleźliśmy tylko jeden durszlak, który mógłby posłużyć za maskę. Tak przygotowani, chcieliśmy powtórzyć sytuację, którą widzieliśmy na fotografii chyba Pawła Mystkowskiego, na której szermierz Wojciech Zabłocki frunie w stronę przeciwnika. Rolę Zabłockiego miałem odegrać ja, a z zadania wywiązałem się perfekcyjnie. Z rozdziawioną gębą i okrzykiem "Ole!", poszybowałem w stronę brata i wszystko byłoby dobrze, gdyby jego klinga nie trafiła mnie prosto w usta. Lekarz stwierdził, że wprawdzie cios był celny, a rana podniebienia głęboka, ale przeżyję. 
     Igrzyska w Rio powoli zbliżają się do końca. Będąc pilnym telewidzem odniosłem wrażenie, że najpopularniejszą dyscypliną, przynajmniej w powtórkach które oglądam, jest badminton. Katują nas niemiłosiernie wszystkimi przegranymi pojedynkami Polaków. Dla mnie, zmagania olimpijczyków są najlepszą weryfikacją tytułów Mistrza Świata, Europy i innych znaczących imprez. Jak jesteś taki dobry, to tutaj masz szansę to potwierdzić, czego życzę pozostałym naszym reprezentantom, wciąż mającym jeszcze szanse na medale, jak np. zaprezentowana na poniższym zdjęciu Kamila Lićwinko.
                                                        www.fotofidus.pl

środa, 17 sierpnia 2016

Wspomnienia: Władysław Komar i Tadeusz Ślusarski

     Władysław Komar, Andrzej Rosiewicz i ja, toczyliśmy ciężkie boje w skoku wzwyż podczas popularnych czwartków lekkoatletycznych. Władek, chłop postawny, fruwał nad poprzeczką niczym delfin zaliczający obręcze w delfinarium. My, chude szczapy, próbowaliśmy dorównywać mu kroku. Czasami udawało nam się wygrać, innym razem dostawaliśmy łupnia. 
     Pomimo swojej postury, Władek był zawodnikiem wszechstronnym. Podczas meczu Finlandia-Polska, gdy zabrakło trójskoczka, kierownictwo spytało się, kto z nas mógłby wypełnić lukę zdobywając dla drużyny choć jeden punkt. Zgłosił się Władek. Wystartował i wygrał konkurs. Ale na tych zawodach zabrakło również skoczka wzwyż. Rekord juniorów w tej konkurencji wynosił wówczas około 185 cm. W ślady Władka zdecydował się pójść, mierzący 170 cm wzrostu "Maniek" czyli Andrzej Badeński. Zapytany czy kiedykolwiek skakał, odparł, że dzisiaj jest w dobrej formie i bez problemu zaliczy 190 cm. Ustawiliśmy mu poprzeczkę na najniższej wysokości czyli 165 cm, którą następnie strącił trzykrotnie, nie zdobywając ani jednego punktu. Maniek był święcie przekonany, że podana przez niego wysokość, jest w jego zasięgu. No cóż, pewność siebie to połowa sukcesu, ale pewność siebie plus doskonałość techniczna to pełen sukces. 
     Wracając do Władka, to oprócz talentu sportowego był uzdolnionym aktorem i śpiewakiem. Swoje talenty, z sukcesami prezentował w Kabarecie Józefa Prutkowskiego. Na szczęście dla kibiców sportowych, bliższe sercu Władka były występy na arenach zawodniczych niż występy na scenie. Przed Igrzyskami w Monachium w 1972 roku, wpadliśmy z moim bratem Jurkiem na pomysł, aby wyposażyć Władka w koszulki z jego własną podobizną. Użyliśmy do tego mojego zdjęcia, opatrzonego imieniem i nazwiskiem zawodnika. Jednak przygotowanie ich nie było takim prostym zadaniem jak dzisiaj. Musieliśmy precyzyjnie wyciąć szablon, a następnie wytapować każdą koszulkę, których łącznie przygotowaliśmy około pięćdziesiąt sztuk. Władek zabrał je wszystkie ze sobą i po cichu wierzę, że to one przyniosły mu wtedy szczęście. Nasz reprezentant, stojąc ze łzami w oczach na najwyższym stopniu podium, odbierał złoty medal. Po powrocie serdecznie nam podziękował, wręczając sympatyczny prezent. Okazało się bowiem, że wszystkie koszulki co do jednej, rozeszły się w mig, a za każdą z nich Władek pobrał symboliczna opłatę.
     Zdjęcie które prezentuję poniżej, przedstawia Władka przygotowujący się do roli w filmie "Piraci", w reżyserii Romana Polańskiego. Bardziej przypomina mi Samsona niż pospolitego pirata. Jest boski. W mojej pamięci na zawsze pozostanie jako serdeczny i ciepły przyjaciel.
     Z kolei, Tadeusz Ślusarki wraz z Władysławem Kozakiewiczem, w latach 70-tych tworzyli wspaniały duet sportowy, który znany był na całym świecie. Seryjnie wygrywali co się dało. Tadek został mistrzem olimpijskim w Montrealu w 1976 r. Władek czekał na swój sukces jeszcze cztery lata, aż do Igrzysk w Moskwie, podczas których zaprezentował swój pamiętny gest. Tadzio opanowany, precyzyjny. Władek nieobliczalny showman, przez co był ulubieńcem publiczności. Gdy do ich grona dołączył skoczek wzwyż Jacek Wszoła, wiadomo było, że impreza sportowa musi być udana, na czym zależało organizatorom meetingów. Chłopakom skakanie sprawiało wielką radość, co okazywali chętnie i spontanicznie, przy okazji bijąc kolejne rekordy Polski, Europy, Świata. 
     Prezentowane na Facebooku zdjęcie Tadka, wykonałem na stadionie "Skry" w roku 1978. Na obiektyw 24 mm założyłem czerwony filtr, co fotografując pod słońce dało mi efekt nocny. Do tego wieża hotelowa sprawiała wrażenie kosmodromu. Nazwałem to zdjęcie "Katapultowanie".
     Od wypadku minęło równo 18 lat i przez ten czas pojawili się nowi mistrzowie, tacy jak Szymon Ziółkowski, Tomasz Majewski czy bezkonkurencyjna Anita Włodarczyk. Nawet srebro Piotra Małachowskiego cieszy jak złoto, bo kto mógł przypuszczać, że Christoph Harting tak zaczaruje swój ostatni rzut. Myślę, że Władek i Tadzio byliby dumni, ze stale poszerzającego się grona utytułowanych zawodników uprawiających królową sportu - lekkoatletykę.   

                                                          www.fotofidus.pl

piątek, 12 sierpnia 2016

Igrzyska Olimpijskie w Rio de Janeiro - część 1

     Pierwszy tydzień zmagań atletów startujących na Igrzyskach w Rio minął błyskawicznie. Niesamowity wyczyn Rafała Majki na piekielnej trasie, mógłbym jedynie porównać do teoretycznego zwycięstwa naszych koszykarzy nad reprezentacją Stanów Zjednoczonych, gdyby do takiego doszło. 
     Żeby w ogóle móc wystartować podczas Igrzysk Olimpijskich, każdy zawodnik lub zespół przechodzi skomplikowane sito eliminacji. Kwalifikują się wyłącznie najlepsi. Nie mam zamiaru oceniać występu polskich gladiatorów, gdyż wiem że pragną pokazać się z jak najlepszej strony. Niestety zwycięzca może być tylko jeden, pozostali to przegrani. Jedni z nich cieszą się z porażki, inni schodzą ze spuszczoną głową. Na tym polega urok sportu, że faworyt nie zawsze jest zwycięzcą (oczywiście poza Anitą Włodarczyk i Pawłem Fajdkiem, ale na ich sukcesy musimy jeszcze chwilę poczekać). 
     W mijającym tygodniu największe wrażenie zrobiły na mnie wyczyny gimnastyków.  Zarówno moja żona Hania jak i bratowa Danusia to byłe gimnastyczki, więc z tą dyscypliną jestem obeznany, nie tylko przez szklany ekran telewizora. To co zawodnicy wyczyniają na poszczególnych przyrządach to czysta poezja ruchu. Do tego oszczędny i fachowy komentarz czyni, że zmagania ogląda się z dużą przyjemnością. Jeden z gimnastyków mówił mi, że w ćwiczenie które wygląda na łatwe trzeba włożyć ogromną siłę i żebym kiedyś spróbował wykonać najprostsze ćwiczenie na kółkach, a sam się wtedy przekonam. Spróbowałem. Wisiałem jak worek ziemniaków z wytrzeszczonymi gałami, a z wysiłku moje bujne loki rozprostowały się jakbym miał szczotkę ryżową na głowie. Albo taki przykład. 
     Trenujemy na niewielkiej siłowni przy basenach Legii. Sapiemy ze zmęczenia, a sztanga częściej nam opada niż pnie się w górę. Jest też z nami Stanisław Tym, TEN Stanisław Tym, chłop na schwał,  który podobnie jak my, zalicza kolejne ciężary. W pewnym momencie odwiedza nas skromny gimnastyk Rysiek Lenar, który oderwał się na chwilę od pobierania kąpieli słonecznych na pobliskim basenie. Patrzy na nasze czerwone oblicza i skromnie pyta czy może spróbować zmierzyć się z ciężarem. Na sztandze było wtedy założone 110 kg, więc oczywiście go wyśmialiśmy. My tu od godziny zmagamy się z żelastwem, czujemy że dzięki tym ćwiczeniom obrastamy w mięśnie, a tu taka szczypawka chce zaburzyć nasz cykl treningowy. Jednak po namyśle, pełni pogardy dopuściliśmy go do sprzętu. Rysiek położył się na ławeczce, chwycił za sztangę, bez trudu wycisnął dziesięć razy, po czym wstał i na odchodne powiedział tylko: "Ćwiczcie chłopcy, ja idę się opalać". Po tej lekcji pokory, zrozumieliśmy dlaczego kula przykleja się nam do dłoni i nie chce daleko latać. Profesor Ryszard Lenar, człowiek wszechstronnie uzdolniony, jest obecnie pracownikiem Akademii Teatralnej w Warszawie.
     Wracając do Igrzysk w Rio, to z aren olimpijskich wrażenie robią, usytuowane w centrum miasta, akweny żeglarskie i wioślarskie oraz dwa nasze medale, zdobyte w tej drugiej dyscyplinie. Jest pięknie i wesoło bo jak mawiał baron Pierre de Coubertin, nie liczy się wynik, a uczestnictwo. I gdybyśmy wszyscy posłuchali jego  słów, oszczędzilibyśmy sobie nerwów i zgrzytania zębów. 
    Prezentowana poniżej fotografia została wykonana podczas Tour de Pologne w 2009 roku. Nie pojechałem do Rio, dlatego tym zdjęciem chciałem nawiązać do Rafała Majki, który wygrał wspomniany wyżej wyścig kolarski w 2014 roku.
       
                                                        www.fotofidus.pl

wtorek, 9 sierpnia 2016

Zespół redakcyjny

     Po oficjalnym "otwarciu" Galerii Fotografii Kolekcjonerskiej "FIDUS", otrzymałem wiele ciepłych słów. Odezwali się moi przyjaciele i przyjaciółki sprzed lat, serdeczni koledzy redakcyjni z którymi miałem przyjemność pracować, a w niektórych przypadkach nawet ich dzieci. Za wszystkie wyrazy sympatii, niezależnie czy złożone osobiście czy telefonicznie, serdecznie dziękuję. Pragnę zatem przedstawić Państwu zespół redagujący mojego bloga oraz prowadzący internetową Galerię Fotografii Kolekcjonerskiej "FIDUS".
     Pomysłodawczynią jest moja żona Hania, na zdjęciu w środku, gdyby ktoś miał wątpliwości. To ona, zainspirowana rozmową z Kamą Zbolarską, "zmusiła" mnie do ruszenia czterech liter i rozpoczęcia realizacji tego przedsięwzięcia. Teraz tylko czuwa.
     Redaktorem naczelnym jest mój syn Wiktor, na zdjęciu z lewej strony. To on wykonuje najcięższą pracę. Moje płomienne teksty przekłada na język polski, nadający się do czytania (Tata wyznaje zasadę: co w głowie, to na papierze. Niestety czasami powstaje z tego niespójny ciąg myśli, który należy naprostować, żeby lektura stała się przystępna dla odbiorcy - Wiktor). Dzięki jego pracy galeria jest przejrzysta w odbiorze. To on wpadł na pomysł jasnego podziału na kategorie zdjęć, a następnie wstawił fotografie wraz ze zredagowanymi uprzednio opisami, w odpowiednie dla nich miejsca. Dba o każdy szczegół galerii, tak aby stanowiła jak najlepszą wizytówkę naszej pracy. Posty umieszczane na Facebooku są jego autorstwa i to on odpowiada na zadawane przez Państwa pytania, oczywiście po uprzedniej konsultacji ze mną.
     Niewidoczny na zdjęciu, ale również ważny z punktu powstania galerii, jest przyjaciel naszej rodziny, Michał Szymański. To on jest odpowiedzialny za stworzenie szaty graficznej strony "FIDUS" Photo Gallery i jej logo, a także "stopki" z prawami autorskimi, którą mogą Państwo obserwować na każdym zdjęciu w prawym, dolnym rogu. Michał, jeszcze raz dziękuję.     
     No i wreszcie ja, wół roboczy, na zdjęciu z prawej strony. Nawet w redakcji nie pracowałem tak ciężko. To ja, cierpiąc piszę teksty (Tutaj tata trochę przesadza, bo gdyby tak faktycznie było, nie miałby już przygotowanego dla Państwa materiału na najbliższe dwa miesiące - Wiktor), których obróbką zajmuje się mój syn. Ja wyszukuję ilustracje, skanuję negatywy, tworzę koncepcje, które ewentualnie zatwierdza Wiktor - tyran, redaktor naczelny. Do tego dochodzi przygotowanie treści umieszczonej w Galerii Fotografii Kolekcjonerskiej "FIDUS". Dobór zdjęć, precyzyjny opis powstania każdego z nich oraz dane techniczne. Od tego nie mogłem się wykręcić bo tą wiedzę posiadam tylko ja. Taki jest wymóg kolekcjonerów, który w swoich licznych rozmowach z nimi na łamach prasy, prezentowała Kama Zbolarska - organizatorka dorocznych Warszawskich Targów Sztuki.
     Jeden z moich statecznych przyjaciół zadał mi ostatnio zasadnicze pytanie: "Po co Ci to?" Odparłem: "Masz rację. Można nic nie robić." A dotychczasowy odbiór galerii, raczej utwierdza mnie w przekonaniu, że postąpiłem słusznie.

                                                          www.fotofidus.pl

czwartek, 4 sierpnia 2016

Igrzyska Olimpijskie - część 4: Londyn, 2012

     Tym razem opiszę historię związaną ze zdjęciem wykonanym przez mojego przyjaciela Janusza Szewińskiego, który przez wiele lat fotografował dla "Przeglądu Sportowego". Teraz wraz z małżonką Ireną zasiadają w loży VIP-ów podczas Igrzysk Olimpijskich, a wyjazd do Rio będzie jego osiemnastą imprezą sportową tej rangi. Pozazdrościć. Janusz fotografuje miejsca, gdzie akredytowani fotoreporterzy nie mają wstępu. Wszyscy chętnie mu pozują, poza jednym wyjątkiem, który teraz opiszę. 
     Siedząc na stadionie, w oczekiwaniu na rozpoczęcie się kolejnego konkursu sportowego,  Irena w pewnym momencie odwraca się do Janusza i mówi, że nad nimi chyba siedzi John Lennon. Mąż ściszonym głosem odpowiada jej, że z tego co pamięta, to członka The Beatles zastrzelono w 1980 r., po czym dyskretnie się obraca, żeby zbadać sytuację i widzi... Mick'a Jagger'a z żoną i synem. Bez problemu go rozpoznał, bo pierwsze wszyscy go znają, a po drugie był na jego koncercie w 1967 roku w Warszawie. Zrobił więc fotkę, z czego wokalista The Rolling Stones był wyraźnie niezadowolony, ale gdy zobaczył, że Irena pozuje do zdjęcia ze szwedzką parą królewską, rozchmurzył się. W ten sposób Janusz wykonał jeden z najpiękniejszych portretów mojego ulubionego muzyka.
     Osiągnięcia Ireny Szewińskiej podczas kariery zawodniczej są niezaprzeczalne. Jest wielokrotną medalistką Igrzysk Olimpijskich i zdobywała najwyższe odznaczenia podczas lekkoatletycznych Mistrzostw Europy. Dlatego gdy na okładce jednego z magazynów ilustrowanych zobaczyłem jej zdjęcie z informacją, że dzięki sukcesom sportowym znalazła męża, postanowiłem opisać jak to naprawdę było. W tekście, dziennikarka powołuje się na  informacje od innego "znanego dziennikarza", który wiedział że dzwonią, tylko nie widział w którym kościele. Szkoda że zawierzyła jego opowieści, nie sprawdzając uprzednio u źródła.
     A było to tak. Janusz Szewiński zaczął smolić cholewki do Irenki, znacznie wcześniej niż ona zaczęła robić wyniki. O jego nieśmiałości niech świadczy zdjęcie, na którym opisywaną parę przedzielam ja. Zdjęcie pochodzi z 1962 roku i zostało zrobione na obozie w Kluczborku. Młodszym czytelnikom przypomnę, że pierwsze międzynarodowe sukcesy sportowe Irena odniosła dopiero w 1964 roku, czyli ze swoim przyszłym mężem znała się już wówczas od dwóch lat. 
     Wracając do obozu w Kluczborku, to warto jeszcze zaznaczyć, że w tamtych czasach na randki chodziło się grupowo. Na następnym zdjęciu również z tego obozu, widać Janusza w pełnych zalotach, już przy Irence. Taki był z niego "Szybki Bill". Jednak zanim do tego doszło musiał zmierzyć się z dylematem, ponieważ podobała mu się również Ewka, koleżanka z grupy. Zasięgnął Naszej opinii , czyli mojej i Jurka, ponieważ znaliśmy się z Januszem od dzieciństwa, a my wskazaliśmy na Irenkę. W Naszych oczach była fajna, bo chodziła z Nami na dzierżawę do pobliskich sadów, skakała z Nami przez płoty i ścigała się po peronach kolejowych. Te argumenty zdecydowanie go przekonały. Żeby nabrać pewności, wykonaliśmy jeszcze zdjęcie ślubne na tle ściany, a za bukiet posłużyła Nam roślina w doniczce. Najpierw w rolę pana młodego wcielił się Janusz, a potem ja, czego dowód z przyjemnością Państwu prezentuję. Niestety wykonana przeze mnie fotografia z Januszem w roli oblubieńca, zawieruszyła się w jego przepastnym archiwum.  
     I taka jest prawda o ich małżeństwie, które szczęśliwie trwa od 1967 roku, a stosowne oświadczenie w tej sprawie jestem gotów złożyć pod przysięgą, gdyby zaszła taka potrzeba. Wszystkie zdjęcie ilustrujące ten tekst, znajdą Państwo w mojej galerii na Facebook'u

                                                          www.fotofidus.pl

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Rusza "FIDUS" Photo Gallery - galeria zdjęć kolekcjonerskich

Szanowni Państwo,   
     Z przyjemnością pragnę Was poinformować, o rozpoczęciu działalności galerii internetowej FIDUS - Photo Gallery (www.fotofidus.pl). Prezentować w niej będę fotografię kolekcjonerską, głównie mojego autorstwa. W pierwszej kolejności zamieszczam zdjęcia z najtrudniejszej dziedziny do fotografowania czyli sportu. Dlaczego najtrudniejszej? Ponieważ wymaga umiejętności przewidywania pewnych sytuacji, które wiążą się ze znajomością danej dyscypliny.
     Sprzęt, którym dysponowałem przez większą część pracy zawodowej, dawał mi tylko jedną szansę na uchwycenie właściwego momentu. Wtedy nie było jeszcze motorów automatycznie przepuszczających negatyw w aparacie, a automatyczne ustawianie ostrości wymyślono znacznie później. Praca wymagała pełnej koncentracji. Po całym dniu fotografowania, do domu wracałem wypompowany. Fotoreporter zajmujący się sportem musiał znać zachowania zawodników, technikę np. skoków, rzutów, biegów, a w gimnastyce nawet układy poszczególnych zawodników.         
      Dlaczego galeria kolekcjonerska? Ponieważ zaprezentujemy fotografie, które przetrzymały próbę czasu. Nie muszą przedstawiać wybitnych sportowców, których podobizny znajdziemy w magazynach sportowych. Idole się zmieniają, a plakat gazetowy najczęściej ląduje w koszu. Natomiast obcowanie ze zdjęciem kolekcjonerskim, nawet po dłuższym okresie czasu nie powinno Nas męczyć. I właśnie takie fotografie zamierzam prezentować w mojej galerii.
 
 ------------------------------------------------------------------------------------------------------------------ 

     Z ogromnym zadowoleniem przyjęłam wiadomość o galerii internetowej "FIDUS - Photo Gallery", prowadzonej przez mojego przyjaciela Leszka Fidusiewicza - znakomitego fotografika, najbardziej utytułowanego fotografa sportowego. Ostatnio odebrał trofeum Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego za promowanie "sztuki w sporcie i sportu w sztuce". Współpracujemy od wielu lat, a zaczynaliśmy od prowadzenia w tygodniku „Razem” działu poświęconego sztuce. Leszek zaprzyjaźniony jest z wieloma artystami, dokumentuje ich twórczość. W ogóle jest wszechstronny i ma głowę pełną nowych pomysłów. Tworzy nowe cykle jak „Fidusiewicz i przyjaciele” do którego zaprosił wybitnych artystów (m.in. Edwarda Dwurnika, Tadeusza Dominika, Andrzeja Pągowskiego, Jerzego Kalinę) czy „Obraz znaczy więcej niż słowo” . Z przyjemnością patrzę na prace, które Leszek mi podarował. Jest w nich to „coś” trudne do określenia, a oprócz warsztatu i pomysłu także ciężki do podrobienia znak firmowy. 
     Wszystkim gorąco polecam zainteresowanie się fotografią kolekcjonerską. Na naszym młodym rynku sztuki, obecna jest od niedawna i nadal jest jeszcze dziedziną niszową, a co za tym idzie ceny nie są jeszcze wygórowane. Zainteresowanie jednak stale wzrasta, tworzy się coraz większe grono kolekcjonerów. Istotną rolę w promowaniu odgrywa projekt Fotografia Kolekcjonerska w ramach którego organizowane są przeglądowe wystawy mistrzów i młodych, odnoszących już sukcesy artystów. Na ich zakończenie zawsze jest przeprowadzona aukcja, której obrót na ogół przekracza 300 tys. zł. Z małymi wyjątkami ceny za fotografię nie przekraczają 10 tys. zł. Krajowy rekord aukcyjny nadal należy do dzieła Witkacego: „Klaps przy lampie” - 135 tys. zł, a autoportret „Przerażenie wariata” – 80 tys. zł. Rekord światowy to 4,3 mln dolarów za wielkoformatową fotografię ”Rhein II“ Andreasa Gursky’ego.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Kama Zboralska - dziennikarka, promotorka sztuki współczesnej. Autorka cyklu książek: „Sztuka inwestowania w sztukę. Przewodnik po galeriach” (wyróżniona przez PTWK w konkursie na „Najpiękniejszą książkę roku 2003”). Współautorka „Kompasu Sztuki” i „Kompasu Młodej Sztuki” - rankingów najlepszych polskich artystów współczesnych (głosuje ponad 70 galerii publicznych i prywatnych), publikowanych od 2008 roku na łamach "Rzeczpospolitej" w dziale „Moje pieniądze”. Zastępca przewodniczącego Komisji Kultury Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Kurator wystaw w „Galerii -1” prowadzonej przez PKOI. Współautorka zbiorowej publikacji „Olimpijskie Konkursy Sztuki. Wawrzyny Olimpijskie” wydanej przez PKOl przed Igrzyskami Olimpijskimi w Londynie w 2012 roku. Za swoją działalność w dziedzinie sport i sztuka została wyróżniona przez PKOl srebrnym medalem „Za Zasługi dla polskiego Ruchu Olimpijskiego”. Od 2013 roku Przewodnicząca Rady Programowej Warszawskich Targów Sztuki, w czasie których swoje prace prezentuje ponad 50 czołowych galerii sztuki współczesnej i antykwariatów.