Bracia Zielińscy i
Nandrolon to gorące słowa w polskiej ekipie. Osobiście, nazwisko Zieliński
kojarzy mi się
z innym ciężarowcem sprzed lat, partnerem Waldemara Baszanowskiego -
Marianem Zielińskim. Ten trzykrotny medalista olimpijski, gdy podchodził
do boju wyglądał jak grecki bożek, harmonijnie
zbudowany, wyrzeźbiony każdy mięsień. Prywatnie był niezwykle skromnym
człowiekiem, którego osiągnięciom sportowym mógłbym poświęcić oddzielny artykuł. Przypomnę, że chociażby jako pierwszy Polak w historii Igrzysk, zdobył medal w podnoszeniu ciężarów. U
braci Zielińskich zdziwiło mnie ich głupie tłumaczenie się, a
przecież są to inteligentni chłopcy.
O Anicie Włodarczyk nie
będę się rozpisywał ponieważ zrobią to za mnie inni. Napiszę tylko, że
ma wesołe oczy i
jest w wywiadach z dziennikarzami "refleksiasta". O rzucie młotem
pierwszy raz usłyszałem w
czasie Igrzysk w Melbourne w 1956 roku. Tam konkurs wygrał Amerykanin
Harold Connolly, który w kolejnych latach stał się jednym z najbardziej
utytułowanych zawodników tej dyscypliny.
Rzut młotem działa
na wyobraźnię. Rzut jak rzut, ale ten młot. Postanowiliśmy więc z moim
bratem Jurkiem, włączyć tą
konkurencję do zawodów podwórkowych. Pierwszą dyscypliną we wspomnianych
zawodach był skok wzwyż, w którym zamiast
poprzeczki używaliśmy drut kolczasty. Skakaliśmy
stylem naturalnym, czyli gospodarskim, przypominającym styl nożycowy.
Zapamiętałem te wyczyny na długie lata z powodu trzydziestocentymetrowej
szramy
na wewnętrznej części uda.
Drugą dyscypliną był właśnie rzut młotem, do którego z powodu braku
odpowiedniej wagi młotka, użyliśmy przywiązanej do sznurka siekiery.
"Obiektem sportowym" na którym trenowaliśmy rzuty było podwórko
szkolne. Zakręciłem, obróciłem się kilka razy, "młot" poleciał gdzie
chciał, a w tym przypadku w kierunku szkoły, której pilnował dozorca
czyli stróż. Nasz
młot-siekiera wylądował nad głową funkcjonariusza państwowego, który
następnie udał się na
policję z krzykiem, że to zamach na pracownika na służbie. Mamę wezwano
na
posterunek, gdzie dowiedziała się, że przy pomocy siekiery chcieliśmy
obalić
ustrój socjalistyczny. Długo musiała przekonywać, że jej synowie z
socjalizmem nie mają nic wspólnego, ale w końcu jej uwierzono i
wypuszczono nas. Mam świadomość, że nie każdy sukces
przyczynia się do popularności danej dyscypliny lub konkurencji, ale na
wszelki wypadek po wygranej Anity Włodarczyk rzucam
hasło: młot sportowy w każdym domu, a szyby pancerne w oknach.
Wracając do zawodów podwórkowych, to szermierkę
też zapamiętałem i odczułem na własnej skórze. Za broń posłużył nam drut
aluminiowy, a z osłony twarzy zrezygnowaliśmy ponieważ w kuchni
znaleźliśmy tylko jeden durszlak, który mógłby posłużyć za maskę. Tak
przygotowani, chcieliśmy powtórzyć sytuację, którą
widzieliśmy na fotografii chyba Pawła Mystkowskiego, na której szermierz Wojciech
Zabłocki
frunie w stronę przeciwnika. Rolę Zabłockiego miałem odegrać ja, a z
zadania wywiązałem się
perfekcyjnie. Z rozdziawioną gębą i okrzykiem "Ole!", poszybowałem w
stronę brata i wszystko byłoby dobrze, gdyby jego klinga nie trafiła
mnie prosto w usta.
Lekarz stwierdził, że wprawdzie cios był celny, a rana podniebienia
głęboka,
ale przeżyję.
Igrzyska w Rio powoli zbliżają się do
końca. Będąc pilnym telewidzem odniosłem wrażenie, że najpopularniejszą
dyscypliną, przynajmniej w powtórkach które oglądam, jest
badminton. Katują nas niemiłosiernie wszystkimi przegranymi pojedynkami
Polaków. Dla mnie, zmagania olimpijczyków są najlepszą weryfikacją tytułów Mistrza
Świata, Europy i innych znaczących imprez. Jak jesteś taki dobry, to
tutaj masz szansę to potwierdzić, czego życzę pozostałym naszym reprezentantom, wciąż mającym jeszcze szanse na medale, jak np. zaprezentowana na poniższym zdjęciu Kamila Lićwinko.
www.fotofidus.pl
www.fotofidus.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz