piątek, 19 sierpnia 2016

Igrzyska Olimpijskie w Rio de Janeiro - część 2

     Bracia Zielińscy i Nandrolon to gorące słowa w polskiej ekipie. Osobiście, nazwisko Zieliński kojarzy mi się z innym ciężarowcem sprzed lat, partnerem Waldemara Baszanowskiego - Marianem Zielińskim. Ten trzykrotny medalista olimpijski, gdy podchodził do boju wyglądał jak grecki bożek, harmonijnie zbudowany, wyrzeźbiony każdy mięsień. Prywatnie był niezwykle skromnym człowiekiem, którego osiągnięciom sportowym mógłbym poświęcić oddzielny artykuł. Przypomnę, że chociażby jako pierwszy Polak w historii Igrzysk, zdobył medal w podnoszeniu ciężarów. U braci Zielińskich zdziwiło mnie ich głupie tłumaczenie się, a przecież są to inteligentni chłopcy.
     O Anicie Włodarczyk nie będę się rozpisywał ponieważ zrobią to za mnie inni. Napiszę tylko, że ma wesołe oczy i jest w wywiadach z dziennikarzami "refleksiasta". O rzucie młotem pierwszy raz usłyszałem w czasie Igrzysk w Melbourne w 1956 roku. Tam konkurs wygrał Amerykanin Harold Connolly, który w kolejnych latach stał się jednym z najbardziej utytułowanych zawodników tej dyscypliny. 
     Rzut młotem działa na wyobraźnię. Rzut jak rzut, ale ten młot. Postanowiliśmy więc z moim bratem Jurkiem, włączyć tą konkurencję do zawodów podwórkowych. Pierwszą dyscypliną we wspomnianych zawodach był skok wzwyż, w którym zamiast poprzeczki używaliśmy drut kolczasty. Skakaliśmy stylem naturalnym, czyli gospodarskim, przypominającym styl nożycowy. Zapamiętałem te wyczyny na długie lata z powodu trzydziestocentymetrowej szramy na wewnętrznej części uda. 
     Drugą dyscypliną był właśnie rzut młotem, do którego z powodu braku odpowiedniej wagi młotka, użyliśmy przywiązanej do sznurka siekiery. "Obiektem sportowym" na którym trenowaliśmy rzuty było podwórko szkolne. Zakręciłem, obróciłem się kilka razy, "młot" poleciał gdzie chciał, a w tym przypadku w kierunku szkoły, której pilnował dozorca czyli stróż. Nasz młot-siekiera wylądował nad głową funkcjonariusza państwowego, który następnie udał się na policję z krzykiem, że to zamach na pracownika na służbie. Mamę wezwano na posterunek, gdzie dowiedziała się, że przy pomocy siekiery chcieliśmy obalić ustrój socjalistyczny. Długo musiała przekonywać, że jej synowie z socjalizmem nie mają nic wspólnego, ale w końcu jej uwierzono i wypuszczono nas. Mam świadomość, że nie każdy sukces przyczynia się do popularności danej dyscypliny lub konkurencji, ale na wszelki wypadek po wygranej Anity Włodarczyk rzucam hasło: młot sportowy w każdym domu, a szyby pancerne w oknach.
     Wracając do zawodów podwórkowych, to szermierkę też zapamiętałem i odczułem na własnej skórze. Za broń posłużył nam drut aluminiowy, a z osłony twarzy zrezygnowaliśmy ponieważ w kuchni znaleźliśmy tylko jeden durszlak, który mógłby posłużyć za maskę. Tak przygotowani, chcieliśmy powtórzyć sytuację, którą widzieliśmy na fotografii chyba Pawła Mystkowskiego, na której szermierz Wojciech Zabłocki frunie w stronę przeciwnika. Rolę Zabłockiego miałem odegrać ja, a z zadania wywiązałem się perfekcyjnie. Z rozdziawioną gębą i okrzykiem "Ole!", poszybowałem w stronę brata i wszystko byłoby dobrze, gdyby jego klinga nie trafiła mnie prosto w usta. Lekarz stwierdził, że wprawdzie cios był celny, a rana podniebienia głęboka, ale przeżyję. 
     Igrzyska w Rio powoli zbliżają się do końca. Będąc pilnym telewidzem odniosłem wrażenie, że najpopularniejszą dyscypliną, przynajmniej w powtórkach które oglądam, jest badminton. Katują nas niemiłosiernie wszystkimi przegranymi pojedynkami Polaków. Dla mnie, zmagania olimpijczyków są najlepszą weryfikacją tytułów Mistrza Świata, Europy i innych znaczących imprez. Jak jesteś taki dobry, to tutaj masz szansę to potwierdzić, czego życzę pozostałym naszym reprezentantom, wciąż mającym jeszcze szanse na medale, jak np. zaprezentowana na poniższym zdjęciu Kamila Lićwinko.
                                                        www.fotofidus.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz