13 grudnia 1981 roku, generał w ciemnych okularach wprowadził stan wojenny na terenie całego kraju. Internował tysiące ludzi, pozamykał redakcje, zakazał fotografowania, odebrał sprzęt. Potrzebne mu placówki i instytucje zamienił na obiekty wojskowe. O dziwo, los mobilizacyjny ominął trenerów, którzy byli oficerami Wojska Polskiego. Piszę to, na przykładzie klubu Legia Warszawa. Gdy trenerom w końcu udało się dodzwonić do swoich przełożonych w klubie, postawili pytanie, czy mają wracać i bronić zdobyczy socjalizmu czy dokończyć obóz. Odpowiedź była krótka: pozostać, co wielce uradowało naszych trenerów wojaków.
Problem polegał na tym, że mieli jeden mundur, jedną czapkę, swoje buty i wspólny pas. Do broni nie dawano im się dotknąć. Wszyscy, służbę oficera dyżurnego pełnili w jednym mundurze. Władze zostawiły tych żołnierzy w spokoju. Zdawały sobie sprawę, że widzieli oni kawałek świata, zobaczyli jak żyją ludzie w innych krajach i że półki w sklepach, mogą być zapełnione towarem, więc mogą szerzyć defetyzm w szeregach armii. Jednym z takich oficerów, był mój brat Jurek. Stacjonował w stopniu kapitana, na etacie pułkownika.
To właśnie od niego dowiedziałem się, że warszawską Akademię Wychowania Fizycznego zamieniono w jednostkę wojskową. Z racji, że "Legia" to klub wojskowy, w drodze łaski, zezwolono sprinterom z grupy trenera Tadeusza Cucha, kontynuować przygotowania do zbliżających się halowych Mistrzostw Europy w Mediolanie. Do tego celu, oddano im halę z tartanową bieżnią.
Wśród zawodników, znalazł się Marian Woronin. Czterokrotny mistrz i rekordzista tej imprezy, był w świetnej formie i chciał ponownie zwyciężyć. Od Jurka usłyszałem, w jak surrealistycznych warunkach Marian szlifował formę. Dogadałem się z trenerem Cuchem, że jako jego pomocnik, wjadę na AWF z Woroninem. Fotografowanie na terenie jednostki wojskowej w stanie wojennym, uznano by za szpiegostwo i w razie wpadki, w ciemno odsiedziałbym swoje dwadzieścia pięć lat, więc ryzyko było spore. Dlatego, umówiłem się z trenerem i zawodnikami, że gdyby coś poszło nie tak, odpowiedzialność biorę na siebie, a oni o niczym nie wiedzieli. Aparat Rollei 35 schowałem do skarpety i ruszyłem na wojnę.
W samochodzie Woronina, skarpetę ze sprzętem fotograficznym wcisnąłem do kolca. Na teren uczelni-jednostki wjechaliśmy bez problemów ponieważ Mariana wszyscy znali, a na pasażera nikt nie zwracał uwagi. Na hali, moim oczom ukazał się niesamowity widok. Wzdłuż stumetrowej bieżni, po jej obu stronach, ułożono obok siebie materace, a na nich plecaki, hełmy, karabiny. Na rzutniach to samo. W kole, z którego pchał Władek Komar, ustawiono stolik dyżurnego
Trening rozpoczęliśmy od gry w "kosza", którą obserwowało około stu pięćdziesięciu żołnierzy, podziwiających nasze "umiejętności". Półtorej godziny później, nadal byliśmy dla nich atrakcją. Gdy w końcu staliśmy się obojętni, Marian mógł przystąpić do treningu biegowego. Ciąg dalszy nastąpi...
niezłe!
OdpowiedzUsuń