czwartek, 26 stycznia 2017

Uroczystości lat osiemdziesiątych - 1. Maja

     Z okazji świąt państwowych, takich jak "1. Maja", "9. Maja" czy "22. Lipca", całą szerokością ulicy Marszałkowskiej,  przez wiele godzin maszerował rozradowany tłum. Obecność była obowiązkowa, sprawdzano listy obecności, wyciągano konsekwencje. Wśród oczekujących na przemarsz przed trybuną, krążyli lodziarze, którzy w swoich skrzynkach z lodami chłodzili gorzałkę, chętnie przyjmowaną przez manifestujących. Domyślam się, że to było przyczyną nieuniknionego entuzjazmu tłumów, bo powodów do radości było niewiele. W każdym razie, tak wyglądały parady przed 1980 rokiem.
     W następujących latach, te same święta państwowe, w porównaniu do okresu "świetności", wyglądały jak parodia tamtych dni. W 1981 roku, nikogo już nie zmuszano do udziału w pochodach, a po zmianie trasy, marsz wyruszał z Placu Grzybowskiego. Gdy swój udział zapowiedziały najwyższe władze, które mogłem sfotografować z bliska i bez nadęcia, postanowiłem się tam wybrać. Ubrany na sportowo, usiadłem na jednej z wolnych ławeczek i czekałem. Obok mnie, miejsca zajęli mili panowie, którzy rozmawiali ze sobą dziwnym językiem, powtarzając co chwila "Tu Wisła, tu Wisła, czy mnie słyszycie". W końcu pochód ruszył, ale frekwencja nie dopisała. Pojawili się wszyscy, którzy być powinni, przeszli przez Plac Piłsudskiego, wówczas Zwycięstwa, dotarli do placu Teatralnego i rozeszli się.
     W tym samym czasie, na ulicy Nowy Świat zrobiło się gorąco. Manifestanci z konkurencyjnej demonstracji walczyli na barykadach. Powywracano ławki, kosze na śmieci, a milicja w pełnym rynsztunku używała gazu łzawiącego. Na przeciwko sił porządkowych stanęli z gołymi pięśćiami, pełni entuzjazmu młodzi ludzie. Zdjęcia robiłem zza kamery telewizyjnej, bo tak było najbezpieczniej. Dokumentację z obu uroczystości prezentuję w mojej galerii na Facebooku.
     Na następny dzień po tych wydarzeniach, z redakcyjnymi kolegami podzieliliśmy się wrażeniami. Antek Zdebiak opowiadał o mężczyźnie, którego widział na Nowym Świecie, fotografującego bez lęku niczym Chuck Norris, automatem z biodra, zupełnie jak z karabinu maszynowego. Po wysłuchaniu jego opowieści, sprostowałem, że nie był to żaden Chuck Norris, tylko ja, nie z automatem, tylko z obiektywem 70/300 mm i  nie z biodra, tylko zza kamery na statywie. Tak się rodzą bohaterowie.

                                                          www.fotofidus.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz