Po wielu latach, natknąłem się na dwie niewielkie karteczki. Były to listy od Zbigniewa Romaszewskiego. Pierwszy zawierał podziękowania, a drugi prośbę o części do radia "Solidarność", które nadawało krótkie, nielegalne audycje, do chwili namierzenia i zarekwirowania nadajnika. Nagrane audycje i sprzęt emitujący były jednorazowego użytku. Zaskoczyła mnie ilość zamówienia, co świadczyło o rozmachu całego przedsięwzięcia. Sprzęt do Francji miał przewieźć nasz kurier Piotrek Szałowski. Nie zrobił tego. Zostawił go u mnie do swojej następnej wizyty, ale do Polski już nie wrócił. Na pamiątkę tamtego wydarzenia, pozostały mi te dwie karteczki, które traktuję jak relikwie i będę chciał je przekazać rodzinie.
Andrzej Krajewski, z którym nawiązałem współpracę w pierwszych dniach stanu wojennego, w latach dziewięćdziesiątych został redaktorem naczelnym polskiego wydania Reader's Digest. W 1995 roku, zorganizował spotkanie ludzi dobrej woli, którzy pomagali dezerterowi z armii radzieckiej, ukrywać się na terenie naszego kraju.
Sasza Januyszew, ryzykując życiem, nawiał z Legnicy. Ludzie, którzy mu pomagali również ryzykowali wiele. Na spotkanie przybyło około dwudziestu osób. Niespecjalnie zdziwiła mnie obecność państwa Romaszewskich, ale widok Eli i Andrzeja Jesieniów, moich przyjaciół z Polonii Warszawa, był kompletnym zaskoczeniem. Okazało się, że oni również przez parę miesięcy ukrywali żołnierza, w swoim mieszkaniu na Nowym Świecie.
Gdy w każdą niedzielę, dawni zawodnicy sekcji grywali w piłkę, dołączali się ich koledzy z innych klubów. Jednym z gości był oficer operacyjny, płotkarz z warszawskiej "Gwardii", klubu milicyjnego. Opowiadał jakie mają problemy ze znalezieniem rosyjskiego dezertera. Mówił, który rejon przeszukiwali i który będzie następny w nadchodzącym tygodniu. Andrzejowi Jesieniowi nie potrzeba było nic więcej. Przerzucali Saszę w bezpieczne miejsce. Szczytem bezczelności było to, że kilka razy poszukiwany Rosjanin grywał z nimi w piłkę. Miał zakaz odzywania się.
Przemiłe spotkanie dokumentowaliśmy ze Zbyszkiem Furmanem. Nie pokażę zdjęć z tego wydarzenia bo negatywy chyba diabeł przykrył ogonem, za to wykpię się materiałem prasowym, dostępnym w mojej galerii na Facebooku.
Leszku,piękne,a najładniejsza ta anegdota o tym ze Sasza grał w piłkę z tymi, którzy go szukali 😊 Andrzej Krajewski
OdpowiedzUsuń