Śmiało mogę powiedzieć, że Jan Szczepański uratował mi życie. Jasio, jak go pieszczotliwie nazywaliśmy, był jednym z najlepszych polskich bokserów. Przepraszam, nie bokserów, bo to rasa psów, tylko pięściarzy.
W każdym razie, pomimo że był wybornym technikiem, z jakichś powodów, nie przepadał za nim słynny trener Feliks Stamm, który ignorował go przy powoływaniu drużyny narodowej. Jednak Jasio nie poddawał się, robił swoje i ciężko trenował. Gdy zbliżały się Igrzyska w Meksyku, wykryto u niego wadę serca, co eliminowało go ze startu. Wtedy Jasio musiał podjąć inną walkę, tym razem z kolejnymi komisjami lekarskimi o przywrócenie do braci pięściarskiej. Po latach lekarze wreszcie orzekli, że jest zdolny do walki na ringu. W 1972 roku pojechał na Igrzyska do Monachium, gdzie wygrał w cuglach, nie dając się trafić przeciwnikowi. Dlatego do końca życia miał nieskazitelnie gładkie oblicze i nic mu z urody nie ubyło.
Pewnie zastanawiacie się Państwo, co to wszystko ma wspólnego, z uratowaniem mi życia przez Janka. Otóż, gdy mój syn był jeszcze dzieckiem i wylegiwał się w wózku, udaliśmy się całą rodziną na relaks do pobliskiego parku. Usiedliśmy na ławce, gdy nieopodal zwaliło się towarzystwo miejscowych ochlapusów, z towarzyszącymi im dziewczętami. Tanie wino, zakąszane czystą, lało się obficie, a w krzakach znikały kolejne pary, by po chwili dołączyć do biesiadników.
Po jakimś czasie, od alkoholu wyostrzył im się wzrok i dostrzegli nas siedzących na ławce. Patrząc się groźnym wzrokiem, szepcząc coś do siebie, ruszyli w naszym kierunku. By bronić honoru rodziny i naszego zdrowia, gotów byłem wyrwać deskę z ławki i walczyć do ostatniej kropli krwi. Gdy zbliżyli się już na niebezpieczną odległość, w moim kierunku padły następujące słowa: "Panie Janku, przepraszamy za nasze zachowanie". "Pan Jan Szczepański ?" - zagadnął inny, by się upewnić. Wtedy po raz pierwszy i ostatni wyparłem się swojego nazwiska. Podobieństwo do słynnego boksera oszczędziło mi kłopotów. Tą dobrze wychowaną "młodzież", często spotykam podczas zakupów na bazarze Szembeka. Witamy się skinieniem głowy.
W śmierć Jasia Szczepańskiego nie mogłem uwierzyć. Nic nie wskazywało na jego rychłe odejście. Był moim dobrym kolegą i ulubionym bokserem, nie tylko ze względu na nasze podobieństwo. W przeciwieństwie do Jerzego Kuleja, którego ciosy można porównać do uderzenia konia belgijskiego, Jasio był mistrzem uniku. Jego lewe proste boleśnie żądliły przeciwnika, co widać na poniższym zdjęciu, a prawą pięścią dopełniał dzieła. Tak m.in. zdobył złoty medal w Monachium. Janku, spoczywaj w pokoju.
Coraz mniej takich FACHOWCOW robia..R.I.P.
OdpowiedzUsuń